Wojciech Gerson. Gdańsk w XVII wieku. 1865. Olej na płótnie. 103,5 x 147 cm. Muzeum Narodowe, Poznań.


Niektórzy mają skłonność do nadinterpretacji. Nieistniejących szukając podtekstów, podejrzliwie snują nowe wątki. A innym znów razem redukują przekaz, sprowadzając go do biograficznej notki. Tu jednak pomiędzy wierszami trzeba umieć czytać...
Ze zrozumieniem.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Czy ktoś mógłby mi pomóc? Pliiiiiiiiiiiz!

Nie, nie chodzi tu o jakieś "chińskie znaczki". Problem jest natury inszej.

Rękami i nogami broniłam się przed posiadaniem więcej niż jednego blogu, jednak zmuszona zostałam do kapitulacji. Teraz już z górki - mogą pojawić się następne.
Założenie drugiego blogu, satelity Pól Erratyjskich, stało się przydatne wobec konieczności zebrania w jednym miejscu wszystkich tych inspirujących wierszy, które bywają tematami postów.
Zakładka nie mogłaby się należycie z tej roli wywiązać, choćby z uwagi na pojemność.
Do rzeczy jednak.
W procesie edycji - wskutek ryzykanckich poczynań - dokonałam nieprzewidzianej opcji.
Krótko mówiąc, postradałam ze szczętem profil na Bloggerze.
Zamiast tego mam "dwa w jednym", czyli powiązany z imieniem i nazwiskiem profil w Google.
Gdzieżeś Errato, ach gdzieżeś. Miast tego jest Małgorzata Marczuk.
I teraz żeby było jasne. Nie to, bym miała coś przeciwko temu szlachetnemu mianu.
Wszak imię bardzo ładne, nazwisko zaś co najmniej znośne.
Lecz co z Erratą, z którą się niemalże zrosłam.
O, nie, tak być nie będzie - że zacytuję tu Kiepskiego Ferdka.
Teraz czuję się jak swej własności pozbawiona. Nie mam nawet ochoty komentować, nie mówiąc, że straciłam wenę do pisania postów. Moje starania, by przywrócić rzeczy dawny stan, jak dotąd bezowocne. A może sprawa jeszcze nie jest przesądzona, tylko emocje wysiłek czynią nieskutecznym.

Błagam, pomóżcie mi, kto żyw. Pliiiiiiiiiiz!

Z ostatniej chwili: dementi. Katastrofa zastała zażegnana. Alleluja!   

środa, 29 kwietnia 2015

Wiersz Herberta

Zbigniew Herbert, Apollo i Marsjasz

właściwy pojedynek Apollona
z Marsjaszem
(słuch absolutny
kontra ogromna skala)
odbywa się pod wieczór
gdy jak już wiemy
sędziowie
przyznali zwycięstwo bogu

mocno przywiązany do drzewa
dokładnie odarty ze skóry
Marsjasz
krzyczy
zanim krzyk jego dojdzie
do jego wysokich uszu
wypoczywa w cieniu tego krzyku

wstrząsany dreszczem obrzydzenia
Apollo czyści swój instrument

tylko z pozoru
głos Marsjasza
jest monotonny
i składa się z jednej samogłoski
A

w istocie
opowiada
Marsjasz
nieprzebrane bogactwo
swego ciała

łyse góry wątroby
pokarmów białe wąwozy
szumiące lasy płuc
słodkie pagórki mięśni
stawy żółć krew i dreszcze
zimowy wiatr kości
nad solą pamięci

wstrząsany dreszczem obrzydzenia
Apollo czyści swój instrument

teraz do chóru
przyłącza się stos pacierzowy Marsjasza
w zasadzie to samo A
tylko głębsze z dodatkiem rdzy

to już jest ponad wytrzymałość
boga o nerwach z tworzyw sztucznych

żwirową aleją
wysadzaną bukszpanem
odchodzi zwycięzca
zastanawiając się
czy z wycia Marsjasza
nie powstanie z czasem
nowa gałąź
sztuki - powiedzmy - konkretnej

nagle
pod nogi upada mu
skamieniały słowik

odwraca głowę
i widzi
że drzewo do którego przywiązany był Marsjasz
jest siwe

zupełnie


_____________________________________________________

Do poezji stosunek mam szczególny. Nieledwie mistyczny, można by rzec nawet.
Lubię sobie, gdy mnie nachodzi ochota znienacka, pokontemplować wybiórczo.
Mam swój sekretny, ulubiony zbiorek takich, co aż bolą.
Głównie od ciężaru gatunkowego, który tamże.

Nie myślę czynić tu analiz. Tych napisano przecież całe krocie.
Moje impresje tyleż amorficzne, co incydentalne.
Nie będę silić się na profesjonalizm.
To zgoła niepotrzebne, zważywszy wielkość dzieła.

Dzieło zaś, mym amatorskim zdaniem
prostotą olśniewa
do pionu stawia
krzycząc właściwie szeptem

Pojedynek
wytwornej elegancji, dobrego smaku, do granic absurdu wysublimowanego piękna
z cierpieniem
niewybaczalnie ekspresyjnym w wyrazie, acz z trudną do pomyślenia godnością przyjętym.

Pojedynek
abstrakcyjnej doskonałości
z człowieczeństwem
na Herbertowską modłę jako postawa wyprostowana pojętym.

Nawet nie trzeba kusić się o werdykt...

sobota, 25 kwietnia 2015

Sen mara, Bóg wiara

Nie cierpię snów. Gdybyż tak można było bez nich...
Ponoć się nie da, tylko nie zawsze pamiętamy.
Nie będę tu rozważać naukowych definicji, tym bardziej nie interesują mnie wszelakiej maści tłumaczenia o ezoterycznym rodowodzie.
Śmieszą mnie też senniki z ich wyjaśnieniami w typie "orła widzieć".
Nie, nie, i nie.
Bo moje sny nie polegają na obrazach - szarych bądź też kolorowych.
Nie chodzi też o zdarzenia, ani sytuacje.
Tym bardziej zaś o przedmioty, do których można się "przyczepić".
Głównie śnią mi się uczucia. Czasami w konstelacjach najmniej oczekiwanych.
Dzisiejszej nocy również.
Nie, nie, spokojnie - oszczędzę Wam szczegółów - pomna, jak bardzo nudzą mnie opisy tychże.
Albowiem to, co się tyczy snów, szerokim łukiem omijam w filmie i literaturze.
Dziś chciałam, nie tyle może dośnić sen, ile stanowcze zgłosić veto.

Nie życzę sobie snów. Po równo tych koszmarnych, jak tych pięknych.
Pierwsze pozostawiają lęk po przebudzeniu, drugie zaś ...budzą żal wobec takowego.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Światowy Dzień Książki

Jakiś czas temu snuto katastroficzne wizje zaniku czytelnictwa jako takiego.
Że nikt już książek kupować nie chce, że tylko "tiwi" i ogólnie biorąc, analfabetyzm.
Tymczasem, jak się zdaje, czytelnictwo nadal ma się nieźle.
Bo co tu gadać, film książki nie zastąpi. Audiobook również.
Zresztą coś tatowego funkcjonuje już od lat. Książki czytane są przez lektorów, w tej roli nierzadko jakiś słynny aktor. Słuchamy tego w radiu od niepamiętnych czasów. I jest to niezmiernie budujące.
Ale to inna para kaloszy. Bo teraz ma być o książkach.
Czytanych samodzielnie, czyli takich, które angażują nasz zmysł wzroku.
To rzecz nie do zastąpienia, zatem możecie spać spokojnie, wszelakiej maści narzekacze i katastrofiści. A jeśli nawet forma książki zmieni kształt, to i cóż w tym niepokojącego.
Zmieniają się czasy, to i materiały budulcowe ulegają zmianom.
Tak, jak teraz w budownictwie bądź w innych obszarach.
Nie ma więc powodu, by larum podnosić.

Od dłuższego czasu preferuję już e-booki. Zadecydowały o tym względy głównie praktyczne.
Możliwość zdobycia danego egzemplarza, jak też, co niebagatelne, wielkość druku.
Czyli w tym przypadku małość.
Dla mnie "papierowe" to już raczej przeszłość.

____________________________________________
Wychodzę na zebranie, a tu już za chwilę licznik pokaże mi 66 666.
Będzie się działo? Czy też ...wcale nie.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Wspólnota dusz

Pokładanie nadziei w jednej tylko osobie z góry skazane jest na porażkę.
Jedynie miłość domaga się bezwzględnej wyłączności.
Czyżby to miało, czyżby musiało wystarczyć?
Nie wolno szukać błogostanu seksualnego poza małżeńskim bądź miłosnym związkiem.
Wszystkich innych rzeczy natomiast można? W jakiej ewentualnie konfiguracji?
Bowiem wygląda na to, że większość aspiracji zaspokoić nam muszą innego typu więzi.

Mogłoby być na przykład tak.
Z Anią lubię pogadać przy kawie. Ot, choćby i o poezji Herberta.
Z wujkiem Zbyszkiem głównie o meczach ligowych.
Z ciocią Zosią dzielę zarówno ochy i achy względem twórczości Szekspira, jak też ogromną namiętność do pizzy.
Na koncertach muzyki dawnej zwykle bywam z kolegą, bo mój ukochany uznaje wyłącznie jazz.
Z panem Andrzejem spod "dwójki" zachwycam się wschodem słońca, gdy bladym świtem spotykamy się na parkingu. Podczas, gdy moja "połówka" przewraca się na drugi bok w cieple sypialni.
Mam kilkoro przyjaciół, z którymi dzielę przeróżne obszary zainteresowań.
(Już) nie łudzę się, że spotkam swojego "człowieka orkiestrę".
Bywa, że w swoim związku czuję się przeraźliwie samotna.

Nie, nie, spokojnie; to nie jest o mnie.
Bynajmniej nie podzielam tych "zdroworozsądkowych", minimalistycznych zapatrywań.
Lepsza - miarkuję - moja samotność singla, niż ta, która przytrafia się w niedobranym związku.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Wyborczy, jako że do wyborczej ciszy daleko

O, jak ja "kocham" te fejsbukowe quizy, co to nimi latoś na potęgę obrodziło.
A to  historyczny, to znów krajoznawczy.
Na fali tychże ktoś wpadł na pomysł, by nas sprawdzić; może nie tyle politycznie, co wyborczo właśnie. (Zapewne pojęcia nie mamy, na kogo głosować chcemy.)
No i się okazało!
W wyniku serii pytań, dość trywialnych, wyszło mi co następuje.
Ni mniej, ni więcej, tylko ...nie ma takiego kandydata, na którego chciałabym głosować.
A juści - jeszcze się taki nie narodził, co by mi dogodził.
(Też mi odkrycie, epokowe, nawiasem.)
Mam zatem nie głosować?
Czyli beze mnie wybierać mają (Ferdka Kiepskiego słowy) najwyższy organ w państwie.
To być nie może, i to żadną miarą. Wszak na kogoś trzeba.

Wracając do meritum, słuchajcie: słuchajcie / czytajcie, czytajcie.
Zdaniem pomysłodawców - imaginujcie sobie - najbliżej mi do poglądów ...Palikota.
(Chyba dlatego jeno, że przepadła Anka Grodzka.)
Ewentualnie jeszcze do Ogórek. Gdyby raczyła bardziej na lewo poglądy gospodarcze zorientować.
Czy mnie przypadkiem nie mylą oczy? Kandydat lewicy nie ma poglądów dostatecznie lewicowych.
Co to więc za lewica, pozwólcie, że spytam. To ja tej pani już podziękuję.
Zresztą, farbowane lisy moją nigdy nie cieszą się sympatią.
Bo po mojemu cała ta Millerowska postkomuna żadną lewicą nie jest.

A tak poważnie, sercem popieram dawną Solidarność. I to od zawsze.
W tym zaś przypadku PIS, oczywiście.
Czyli miało być na Dudę.
Cóż, kiedy wziął się i skompromitował.
Nie dość, że się z kibolami i Macierewiczem wita, to w ważkich kwestiach niezdecydowany.
(Ma być in vitro, czy też nie ma).
W tym miejscu proszę, byśmy się tu teraz nie czepiali słówek. Nie chodzi mi merytorycznie o tę właśnie kwestię, tylko o tak zwaną wiarygodność. Kiełbasa wyborcza i takie tam sprawy.
Reasumując, zważywszy zniesmaczenie, jakie nieodmiennie budzi we mnie "wszechpolackość" tudzież homofobia, czyżby mi przyszło (z bólem serca) poprzeć urzędującego prezydenta?

wtorek, 14 kwietnia 2015

Aniu, myślimy o Tobie

Jak co dzień, a raczej co noc (bo o północy), mam zwyczaj odwiedzania pewnego zaprzyjaźnionego bloga. Posty ukazują się tam regularnie, rzec można, jak w zegarku.
Robię to od ponad roku, odkąd - już nie wspomnę jakim trafem - poznałam jego autorkę.
Jest nią nie kto inny, jak znana i lubiana Anna Maria P, przez nas głównie zwana Panterką.
Dzisiaj nie było typowego posta.
Wpis wprawdzie był, lecz w formie krótkiej informacji zapowiadającej przerwę.
Jak pisze Ania, zdarzyło się coś złego. Wszystko runęło, świat się zawalił.
I to na tyle. Resztę doczytajcie sami.
Nie udzieliła żadnych wyjaśnień, powiadomiła tylko o przerwie.
Bywa, że jakieś nieszczęście izoluje nas od ludzi. Od przyjaciół także. I to jest ten przypadek właśnie.
Chciejmy to uszanować, nie nalegając za bardzo.
Pozostaje nam tylko słanie w jej kierunku mocy.
Takich, jakie jesteśmy w stanie generować.
Wspierajmy ją, czym umiemy, jedni modlitwą, inni pozytywną myślą. Albo i obiema naraz.
Oby ta nieobecność okazała się jedynie tymczasowa.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Czy to jest miłość

Jeżeli ktoś, o kim sądzimy, że dałby życie za obiekt swoich uczuć - niech będzie to partner, czy też dziecko - mówi nam, że gdyby ich nie było, byłby kto inny, czy to jest miłość?
Czy może nie jest.

Niby, na zdrowy rozum wziąwszy, rację ma całkowitą, lecz z drugiej strony...
Czy godzi się w kwestiach miłosnej natury wykazywać rozsądkiem aż tak zdrowym?

Wypiwszy trzecią herbatę, wyłączyłam laptop i chciałam pójść spać, gdy tymczasem przypomniała mi się pewna historyjka.
Lata świetlne temu pewna znajoma, w luźnej rozmowie o imionach dzieci, rzekła mi, co następuje.

- Marysia, to takie nieszczęśliwe imię.
- Ależ, Marysiu, co ty mówisz, z jakiegoż to powodu? - spytałam zaintrygowana.
- Wszystkie Marysie, które znam, są nieszczęśliwe - odparła.
- Ty też! Dlaczego? - wykrzyknęłam niemal.
A tak; bo mam dużo* dzieci.
- Czyli wolałabyś mniej. Powiedz mi zatem, którego ze swoich dzieci chciałabyś nie mieć - spytałam prowokacyjnie.
Spodziewałam się, że każda przyparta do muru matka Polka prędzej da się pokrajać, niźli ujawni negatywny stosunek wobec dokonanego już, bądź co bądź, aktu narodzin.
- Najprawdopodobniej to właśnie Przemka nie byłoby na świecie, bo on jest najmłodszy - dodałam jeszcze tytułem uściślenia, sprytnie zacierając w duchu ręce.
Tymczasem odpowiedź znajomej zbiła mnie z tropu.
- Gdyby Przemek się nie urodził, nie wiedziałabym, że ktoś taki mógłby zaistnieć, a więc nie mogłabym teraz żałować, że go nie ma - nie dała się zażyć z mańki.
Przyznaję, że do tej pory nigdy nie posądzałam jej o tak dalece posunięty pragmatyzm.

Nieraz zdarza nam się omawiać tę rzecz podczas śniadań z dziecięciem.
Podziwiamy zdrowy rozsądek i otwartość tej prostolinijnej, z tradycyjnej rodziny pochodzącej kobiety.

Chciałam powiedzieć swojemu dziecku, że nie wyobrażam sobie życia bez niego.
Lecz zaraz zorientowałam się, jaki to byłby (niegodny "najmądrzejszego człowieka na świecie"), banał. Przecież to oczywiste, że po tylu latach nikt już sobie czegoś takiego nie próbuje wyobrazić.

Zamiast tego powiedziałam, że za nic w świecie nie chciałabym takiej wersji życia, w której nie byłoby miejsca dla niego.

Jeśli ktoś jest dla nas na tyle ważny i pożądany, że nie umiemy, a przynajmniej nie chcemy przyjąć do wiadomości oczywistego faktu, że bez niego świat również mógłby istnieć, czy to jest miłość?
Czy też może wcale nie, bo miłość nie jest kategorią użytkową.

Jeśli człowiek, którego kochamy, wolałby nie istnieć, co wtedy?

A może miłość to tylko powszednie i cierpliwe trwanie, ofiarna troska o tych, których głównie dzięki czystemu przypadkowi obok siebie mamy. Nawet, jeśli wiemy, że wcale nie są tak wyjątkowi, by w odmiennych okolicznościach nie mogli na ich miejscu znaleźć się jacyś inni.

____________________________
*"Dużo" (zdaniem Marysi) znaczyło czworo.

sobota, 11 kwietnia 2015

Powszechne rodzicielstwo ducha

Krzywdzony przez najbliższych człowiek ma do wyboru głównie drogi dwie.
Agresja lub autoagresja. Przeważnie ta druga.
To dość skomplikowane, niełatwe do uleczenia.
Niełatwe do wykrycia nawet.
Człowiek - grób.
Który sam sobie kopie. Albo taki, który już nosi w sobie.
Jedynym wyjściem jest odcięcie się od krzywdzicieli.
Od tych kochających krzywdzicieli też.
A może zwłaszcza od nich.
Przecież ucieka się z płonącego domu. Potem usuwa się zgliszcza.
By na ich miejscu zbudować nowy. Albo najdalej od nich.
Czy każde więzi warte są podtrzymywania?
Każde korzenie kultywować warto?
Są przecież i takie, którym trzeba pozwolić uschnąć.
Nikt nie pozostanie długo bez korzeni.
Bo jeśli nawet zdaje się wykorzeniony, trafia na glebę, w której tkwią korzenie inne.
Inne nie znaczy obce, wszyscy jesteśmy nimi oplątani.
Zobligowani powinnością ducha, serca i umysłu.
Z ich woli wykorzeniony dostaje korzenie nowe.
Braterstwo, solidarność, zobowiązanie.
Nikt z nas nie jest całkiem sam, nikt nim być nie musi.

piątek, 10 kwietnia 2015

O (domniemanej) wyższości ducha nad materią

Uprasza się najwyższy organ państwowy koordynujący
aby do poddania się kierowniczej roli partii porządku przywiódł
zbuntowaną materię cielska.
(Mojego, jakby co, cielska)
Albowiem rzeczone strajk generalny proklamowało.
(I to bynajmniej nie głodowy.)
W okopach pieleszy zaległo, postrach siejąc poduch artylerią
na całej linii upadłość ogłaszając.

Niech (skubane) wie, kto tu rządzi, tudzież miejsce zna!
Kto władzę dzierżąc w łapsku
za sznurki pociąga centralnie
do posłuchu je przywieść władny.
(Pięści i stołu alegorię w razie czego przywoławszy.)

Nie zawiedź mnie duchu mój.
Nowych komórek puzzle w miejsca zdekompletowane wpasuj.
Na twoją wszak kartę va banque postawiłam.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Świąteczny!

Jako, że za pasem święta, pozieleniało i zażółciło się "na blogach" pięknie.
I będzie nam się na potęgę wszelakimi kolorami mienić.
Jeszcze jak!
To miłe; poniekąd.
Lecz w tym miejscu powiem (no, muszę, inaczej się uduszę), że takiego świątecznego wpisu, jak ten, co przed chwilą, jako żywo, nie czytałam jeszcze.
Jest kwintesencją wszystkiego, co na ten temat mogłabym napisać sama.
Znamienne tym bardziej, iż nie podzielam końcowego wniosku.
"Nasza moralność w pigułce" obca mi jest i ze szczętem wstrętna.
Lecz właśnie nasza jest li tylko, nie zaś - jak chcą poniektórzy - zlecona "odgórnie".